niedziela, 18 lipca 2010

Eragon - recenzja

Eragon jest zwykłym, wychowującym się na wsi, nastolatkiem. Pewnego dnia, podczas polowania, znajduje w lesie tajemniczy kamień. Okazuje się, że tak naprawdę jest to jajo, z którego wykluwa się najprawdziwszy smok. To zdarzenie to początek nowego, innego życia dla chłopaka. Połączony ze smoczycą Saphirą nierozerwalną więzią będzie musiał przejść wiele prób, poradzić sobie z czyhającymi niebezpieczeństwami, uwolnić lud Alagaesii przed rządami złego króla i pomścić niejedną ofiarę.

Można powiedzieć, że z typową fantasy nie miałem kontaktu od jakichś trzech, czterech lat. I nie chodzi o to, że przejadły mi się opowieści o smokach, krasnoludach, elfach i innych dziwnie nazwanych stworzeniach, ale o to, że po prostu bardziej zainteresowały mnie historie z gatunku miejskiej fantastyki. Dziejącej się w naszym świecie, tu i teraz. A ostatnią książką fantasy, którą czytałem, był właśnie Eragon. Niedawno obejrzałem film, który jest adaptacją powieści Paoliniego.

Zacznę od tego, co mi się w filmie nie spodobało. Na pewno rosnący na oczach smok. Saphira wzbiła się w powietrze jako nieporadnie trzepoczący skrzydełkami malec, a wylądowała jako monstrualnych rozmiarów bestia. Nawet dziecko zauważy, że coś jest tu nie tak. A przecież w książce etap dorastania smoczycy zajmował kilka rozdziałów! Ale taka już przypadłość większości ekranizacji książek… Nie zachwyciła mnie też gra aktorska. Najlepiej wypadł wcielający się w Broma - Jeremy Irons, z całkiem dobrej strony pokazał się również Ed Speleers, odgrywający rolę Eragona. Natomiast zupełnie nie przekonały mnie kreacje czarnych charakterów. Durza (Robert Carlyle) raczej śmieszy niż straszy, a zły król (John Malkovih), o którym tyle mówi się w filmie, wystąpił w krótkich, nic nie wnoszących scenach, chyba tylko po to... by się w nich pokazać. Najbardziej dziwi to, że w „Eragonie” ludzie, elfy i krasnoludy wyglądają identycznie. Ale takich nieścisłości jest niestety więcej…

In plus filmowi zaliczyć można muzykę, skomponowaną przez Patricka Doyle’a, efekty specjalne (lot na smoku, jak również sam wygląd Saphiry). Film jest dobry, ogląda się go przyjemnie, jednak jako adaptacja powieści Paoliniego wypada tylko miernie. Chętnie obejrzałbym kontynuację, ale scenarzyści się nie popisali, pokręcili fabułę, przez co właściwie uniemożliwili zobrazowanie kolejnych części.       

1 komentarz:

  1. Chyba błędem było to, że najpierw chwyciłam za książkę, a potem obejrzałam film. Oczywiście różnica była kolosalna, choć dziwić mnie to nie powinno, wszak zawsze film raczej nie dorównuje książce.
    Dla mnie filmowy ''Ergaon'' jest oglądalny, ale na kolana mnie niestety nie powalił.

    OdpowiedzUsuń