niedziela, 4 lipca 2010

Recenzja Paranormal Activity


Film w reżyserii Orena Peli powstał za jedenaście tysięcy dolarów, a tylko w USA zarobił sto milionów, czyli tyle, ile największe, najbardziej rozreklamowane hity. Czy rzeczywiście wart jest takich zysków?

Katie i Micah to młoda para, która niedawno wprowadziła się do jednego domu. Młodzieńcza sielanka nie trwa jednak długo – do czasu, kiedy okazuje się, że w domu coś lub ktoś straszy. W nocy słychać dziwne trzaski, klucze same spadają na podłogę. Micah niedowierza zapewnieniom dziewczyny, że podobne sytuacje spotykają ją już od ósmego roku życia i nawet nie chce słuchać o wizycie jakichś demonologów. Sam zaś kupuje kamerę i od tej pory praktycznie jej nie wyłącza. Chce dowieść normalności zachodzących zdarzeń, ale oglądając nagrania spostrzega rzeczy iście niewiarygodne.



Obejrzałem wczoraj, oczywiście w nocy. Film jest naśladowany na dokument, więc niejako sytuacje w nim przedstawione wydają się prawdziwsze. A czy rzeczywiście straszy? Tak, ale dopiero po zakończeniu seansu odczułem na plecach dreszczyk emocji. Każdy szelest, każdy szum, dziwny odgłos, powodował pytanie – „Czy i mnie coś nie nawiedziło?”. Cholera, nie spałem dziś najlepiej ;). Akcja rozkręca się powoli, początkowo zachodzące wypadki nie wydają się wcale takie dziwne i można by je było jakoś wytłumaczyć. Ale ostatnie dwadzieścia pięć minut to istny majstersztyk. Jak rzadko wczułem się w atmosferę filmu, bałem się prawie tak, jak sam byłbym którymś z jego bohaterów. I to zakończenie… Palpitacja serca murowana.

Oczywiście „Paranormal Activity” brakuje do takich filmów jak „The thing” czy „Obcy” Ridleya Scotta, ale to z pewnością pozycja godna polecenia do obejrzenia samotnie w którąś z bezsennych nocy.


A jeszcze w tym roku światło dzienne ujrzy część druga „Paranormalnej Aktywności”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz